"Przyjdzie na pewno" 0'Neilla w Teatrze Dramatycznym
Sztuki postępowej dramaturgii amerykańskiej, i to zarówno z okresu międzywojennego jak i ostatnich lat, należą do często grywanych na naszych scenach. Dotyczy to zarówno komedii muzycznej, czy tak popularnego musicalu, jak i dramatu. Nazwiska takich twórców jak 0'Neill, Tennessee Williams, Albee czy Arthur Miller są dobrze znane polskiemu widzowi. Ostatnio jedno z tych nazwisk przypomniał właśnie Teatr Dramatyczny, wystawiając "Przyjdzie na pewno" Eugene 0'Neilla.
O'Neill należy do najwybitniejszych klasyków amerykańskiej literatury dramaturgicznej. Największy rozkwit jego twórczości przypada na lata dwudzieste i trzydzieste bieżącego wieku. Teatr, jego zwyczaje, funkcje i pozycję społeczno-kulturalną znał O'Neill jak rzadko kto, urodził się bowiem w rodzinie aktorskiej i prawie całe dzieciństwo spędził w jego atmosferze. Sztuki teatralne zaczął pisać dość wcześnie, były to przeważnie jednoaktówki, które w latach pierwszej wojny światowej wydał w dwóch tomach. Prawdziwy sukces teatralny odniósł w 1920 roku, kiedy to po raz pierwszy wystawiono jego sztukę na Brodwayu, za którą zresztą otrzymał także nagrodę Pulitzera. W ogóle lata dwudzieste to triumfalny pochód jego sztuk przez teatry amerykańskie i europejskie. Największy rozgłos i sławę przyniosła mu trylogia pt "Żałoba przystoi Elektrze", za którą w 1936 roku otrzymał nagrodę Nobla. Do najbardziej znanych i najchętniej grywanych jego sztuk zaliczyć można "Zmierzch długiego dnia", "Księżyc świeci zabłąkanym", "Pożądanie w cieniu wiązów" i "Przyjdzie na pewno". Jego sztuki cechuje doskonała obserwacja amerykańskiego życia społeczno-obyczajowego (zwłaszcza z okresu wielkiego kryzysu kapitalistycznego), wielkie demaskatorstwo amerykańskiego stylu życia, filozofii bogactwa i wrażliwości na konflikty rasowe. "Przyjdzie na pewno" należy bez wątpienia do najlepszych jego sztuk. Zawarł w niej bodajże największy ładunek osobistych doznań, obserwacji a także doświadczeń życiowych z okresu własnej młodości, kiedy jako wykolejony młodzieniec włóczył się po najnędzniejszych spelunkach Nowego Jorku, gdzie poznał dno ludzkiego życia. Akcja sztuki "Przyjdzie "na pewno" snuje się w jednym z takich nędznych barów, wśród garstki zapijaczonych rozbitków życiowych. Każdy z tych wykolejeńców był w przeszłości kimś, ale społeczeństwo dorobkiewiczów zepchnęło ich na absolutny margines. Dziś każdy z nich wspomina najważniejsze chwile swojego życia. Z tych opowieści dowiadujemy się, iż jest wśród nich były oficer policji, właściciel murzyńskiego domu gry, były redaktor czasopism anarchistycznych, były syndykalista, były student prawa w Harvardzie itd. itd. Wszyscy oni żyją dniem dzisiejszym, pogodzeni z sytuacją bez wyjścia. Jest to więc sztuka "beznadziejnej nadziei". "Przyjdzie na pewno" jest właściwie reportażem przekrojowym z życia ludzi amerykańskiego dna. Jest też w swoich rozmiarach dramaturgicznych dość trudna w scenicznej realizacji w teatrach nieamerykańskich. Dlatego należy się odnieść z wielkim uznaniem do przedsięwzięcia, jakiego się podjął Jerzy Antczak reżyserując to przedstawienie. Musiał dokonać przede wszystkim poważnego zabiegu adaptatorskiego, żeby wykroić z tego ogromnego tekstu znośne przedstawienie.
Centralną postacią w sztuce jest komiwojażer Hickey, który próbuje wnosić w to grzęzawisko beznadziei jakieś elementy życia. Gra go w tym przedstawieniu Gustaw Holoubek. Aktor ten przyzwyczaił nas do swego wielkiego stylu scenicznego, ale tutaj dodaje do tych doświadczeń jeszcze coś nowego. Mówi jak gdyby nieco inaczej, bardziej zgrzytliwie. Kapitalnie opowiada, żartuje, dowcipkuje, pyta, prowokuje do wyznań, słowem prowadzi całą grę aż do tragicznego końca: monologu-wyznania, z którego dowiadujemy się, iż on właśnie zamordował własną żonę niejako z litości, uciekając przed jej monotonną i beznadziejną dobrocią. Jest w tej roli, w każdym geście, spojrzeniu, niezwykła wrażliwość i sugestywność należącą do największych w teatrze. Obok Holoubka błyszczy nie mniejsze aktorstwo Zbigniewa Zapasiewicza, który użycza tutaj swojej postaci właścicielowi baru i hoteliku, w którym dokonuje się to ludzkie nieszczęście. Zapasiewicz zagrał rolę człowieka sześćdziesięcioletniego, całkowicie zniszczonego przez alkohol starca, który od dwudziestu lat nie wychodzi ze swojej barowej kasy. W jego zachrypniętym głosie, w każdym geście jest najpełniejsze aktorstwo, jakie dziś można oglądać. Andrzej Szczepkowski otrzymał z kolei niewdzięczną rolę byłego anarchisty-syndykalisty, praktycznie nie podnoszącego się od stolika ze szklanką whisky. Pięknie w roli osiemnastoletniego Dona Parwitta wypadł Marek Kondrat. Spośród wielu wykonawców należy wymienić Zbigniewa Koczanowicza w roli zapijaczonego byłego "rewolucyjnego" dziennikarza. Niezwykłą precyzję w prezentacji środków aktorskich widać u Zygmunta Kęstowicza, jako byłego oficera policji (bardzo sugestywna kreacja), u Marka Bargiełowskiego (Wille'Obau) i Karola Strasburgera (Joe Matt). Dobre aktorstwo zaprezentowali Piotr Fronczewski i Ryszard Pietruski w roli barmanów-alfonsów. Role ich podopiecznych dziewczyn, cór Koryntu, zagrały Małgorzata Niemirska, Grażyna Staniszewska i Magdalena Zawadzka.
Spośród współtwórców przedstawienia wymienić należy Jerzego Masłowskiego za scenografię oddającą realistycznie akcję sztuki i Waldemara Kazaneckiego za kilka ciekawych akcentów muzycznych. Autorami przekładu są Kazimierz Piotrowski i Bronisław Zieliński, zaś teksty piosenek napisał Andrzej Jarecki.